Fiolka Mistrza

Opis forum

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

#1 2008-01-26 18:27:35

Aces

Administrator

Zarejestrowany: 2008-01-26
Posty: 14
Punktów :   

Fiolka Mistrza - Rozdział III

Gdy nastał świt, He`rac zbudził śpiącego towarzysza. Następnie zjedli skromne śniadanie, wysuszyli ubranie po nocnej ulewie i przestudiowali mapę.
-Jesteśmy tutaj - wskazał palcem na mapie elf - A tutaj rozpościera się na całą szerokość kontynentu, pasmo gór Kardowskich, będziemy musieli przejechać przez Kanion Śmierci - widząc zdziwioną minę swojego podopiecznego, dodał - nie bój się, nazwali go tak, ponieważ tam odegrała się jedna z największych bitew w dziejach Tirsha`y. Orki, trolle, kamienne golemy zakazały zbliżać się do tych gór, tylko dlatego, że chcieli je mieć na własność, zagrozili, że jeśli ktokolwiek się do nich zbliży - zabiją go. Lecz, to jedyny szlak prowadzący z południa na północ naszego kontynentu, więc ludzie elfy oraz o dziwo krasnoludowie, którzy rzadko wychodzą ze swoich podziemi, zjednoczyli się mając wspólny cel i wypowiedzieli im wojnę.
Tamci przyjęli ją z chęcią. -westchnął - Byli zbyt pewni siebie. A wszystko odbyło się właśnie tutaj w Kanionie Śmierci.
Wygrała nasza strona, lecz poniosła poważne straty... Teraz zobaczyć, któregoś z rasy przegranych w tych stronach to prawdziwe szczęście... no i pech zarazem - zaśmiał się - bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że ten rozerwie cię na strzępy, jeśli w porę nie zdążysz przed nim umknąć.
No ale przynajmniej mamy szlak, którym mogą podążać podróżnicy, kupcy i inni. - dodał bardziej do siebie niż do chłopaka.
-Czyli przechodząc przez te góry możemy... zginąć? - zapytał drżącym głosem młody podróżnik
-Nie słuchałeś mnie? Mówiłem, że teraz te "potwory" są prawie nie spotykane. Zresztą po wojnie zostało tam kilku naszych strażników, którzy pilnują tej drogi. Mają jeszcze za zadanie wybijać członków tamtej rasy, jeśli takowych zauważą. Dobra, starczy tych historycznych nauk, pakuj się ruszamy w drogę. Dziś wieczorem powinniśmy dotrzeć do podnóża tych gór, tam przenocujemy a, następnego dnia będziemy próbować je przebrnąć.
-Pamiętasz, obiecałeś mi nauczyć mnie magii - zmienił temat He`rac
-Tak to przy następnym przystanku, myślę że około południa zatrzymamy się by odpocząć i wtedy zacznę ci wpajać trochę mojej wiedzy, na temat magii do twojej młodej i nie doświadczonej główki - odpowiedział ironicznie Zekan. Chłopak nie odpowiedział. - Ruszamy - dodał spokojnie.
Pogalopowali przed siebie, z czasem słońce było juz wysoko na niebie, ogrzewając ich przyjemnym ciepłem. W około było coraz więcej drzew, tu i tam kicały czasem zające, biegały sarny. Nad ich głowami latały beztrosko ptaki, wyśpiewując swoje zachwycające melodie.
Chmury odeszły daleko na południe.
-Patrz, koń! - wykrzyknął He`rac
-Taak, spróbujemy go złapać, szybciej dotrzemy do celu mając dwa wierzchowce.
-Ale... jak ty chcesz złapać dzikiego konia? I jeszcze go ujeździć w tak krótkim czasie? Mówiłeś, że mamy dotrzeć do podnóża góry przed zapadnięciem zmroku.
-Oj chłopcze, ty jeszcze mnie nie znasz. - elf uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni jedną ręką (drugą trzymał lejce) mały wystrugany z drewna flet.
-Teraz wystarczy zbliżyć się do niego i będzie nasz! - Popędzili w stronę czarnego rumaka.
-Trzymaj lejce - mówiąc to rzucił je towarzyszowi.
-Ale ja!... Ja nie umiem jeździć konno!
-Trudno nauczysz się! - zaśmiał się łucznik i zeskoczył z konia. Wylądował zwinnie na ziemi. Przyłożył flet do ust, z którego zaczęło wydobywać się piękne brzmienie. Zwierz zauroczony tym tonem, stanął i czekał na swojego pana.
-Teraz ja będę jechał na tym rumaku, a ty na tamtym. - powiedział to podchodząc do swojej zdobyczy.
-P-p-pomóż! - krzyczał chłopak, który nie mógł opanować wierzchowca. - Nie potrafię się zatrzyyyyymać!
-Ach zapomniałem o nim - mruknął do siebie Zekan - Wystarczy tylko pociągnąć do tyłu za lejce i powiedzieć "PRRR"
Moment później opanowali sytuację.
-Nigdy, nigdy więcej - dyszał chłopak - nigdy więcej nie rób czegoś podobnego!
-Widzisz... Chciałeś się nauczyć władać czarami, a tu proszę, trzeba zacząć od czegoś bardziej przydatnego w życiu. Magia poczeka.
-N-nie...- prosił chłopak - błagam, naucz mnie!
-Teraz mi pokażesz jak władasz mieczem, jak widzisz mamy przerwę. Muszę się dowiedzieć, jakie posiadasz umiejętności, żeby przejść do rzeczy trudniejszych, musimy zacząć od podstaw. O widzisz tamten kij? Idź po niego. Ja sobie wezmę tamten - wskazał na leżący w pewnej odległości od niego średniej długości badyl.
-Gotowy?
-T-tak? - odpowiedział niepewnym głosem He`zac
-Zaczynamy, spróbuj mnie pokonać.
Chłopak zamachnął się próbując trafić elfa w bok, ten odskoczył, zamachnął się i trafił kijem, swojego przeciwnika w tył nogi. Skutek był dobry chłopak padł na kolana, zanim zdążył wstać miał wycelowany badyl w głowę.
-Szybko i łatwo, zginąłbyś, gdybyś walczył z prawdziwym wojownikiem. Nie martw się nauczysz się z czasem, zanim dotrzesz do domu, będziesz juz wyszkolony perfekcyjnie. - oznajmił łowca przygód - A teraz, wstawaj, już zmęczony? Wstawaj, wstawaj ćwiczymy dalej.
Godzinę później, zakończyli trening. Młody podróżnik opatrywał swoje rany, a gdy próbował wstać, wszystko go bolało. Kiedy spojrzał na swoje ręce, całe miał posiniaczone, jak i resztę ciała. Zaś elf załapał tylko dwa lub trzy lekkie uderzenia.
-Nie musiałeś tak mocno...
-Myślisz, że prawdziwy nieprzyjaciel, będzie zadawać lekkie i powolne uderzenia?
-No nie... Ale ja dopiero zaczynam!
-Wiem, teraz codziennie będziemy tak trenować - Łucznik wyszczerzył zęby, a chłopak jęknął. - No nie przeżywaj, kiedy cię juz podszkolimy, zabierzemy się do magii.
-Przynajmniej jedna dobra wiadomość.
-Dobrze, jeszcze kilka minut i jedziemy.
-Co?! Ja muszę odpocząć.
-Ha! Widzisz, jakbyś się bardziej starał to byś teraz mniej cierpiał.
-Jutro się postaram... - obiecał młody.
Minęło południe, elf zlitował się nad swoim podopiecznym. Postanowił zatrzymać się w tym miejscu i rozbić obóz. Odpoczywali, wygrzewając się w letnim słońcu. Z południa wiał lekki wiatr, który szeleścił liśćmi drzew, zarazem niosąc ukojenie w ten upalny dzień.

***

-Sssłuchajcie - Zasyczał czyiś głos - przybyłem tutaj by wam pomóc. - Gdzieniegdzie rozległy się pomruki i szepty.
-Wiem jakie macie tu warunki do życia, że ledwo wiążecie koniec z końcem, dlatego ja possstaram się wam pomóc... - szepty były coraz głośniejsze, przeradzały się w krzyki, na co mówca podniósł obie dłonie w górę, na znak, by wszyscy się uciszyli i kontynuował - Kto nie chce sssłuchać może ssspokojnie odejść, jednak kto jest zainteresssowany lepszym ssstandartem życia i bogactwami, niech zossstanie i wysssłucha tego, co mam do powiedzenia.- Zrobił krótką pauzę i rozejrzał się w koło, widząc, że wszyscy pozostali na swoich miejscach, postanowił mówić dalej. - Tak więc, któż nie pamięta tej wojny, wojny w której przegraliście? Na pewno myślicie czasssami o zemście. Chcielibyście dać nauczkę tym, którzy zmusili wasss do tego, żebyście żyli teraz tu! W nędzy i ubussstwie! A oni, oni mają wasss za nic! Za wymierające rasssy! I mają sssatysssfakcje z tego, że z wami wygrali. Myślą, że już nikt im nie zagrozi. Mają wasss za podrasssy, będące stworzone w wyniku błędu bogów! Równie dobrze moglibyście nie issstnieć, nie odczuliby żadnej różnicy. - Mówca przerwał, czekając by gwar ucichł. - Ale tak się ssskłada, że wy issstniejecie, a ja znam wasz problem i pomogę wam go rozwiązać.
-Czemy mamy czy ufacz? - rozległ się gruby głos dochodzący gdzieś z głębi tłumu.
-Przeczesz jesztesz człowiekiem! - krzyknął inny, równie gruby i jeszcze bardziej doniosły głos.
-Pytacie czemu macie mi ufać? - Zapytał odpowiadając i ściszając głos dla lepszego efektu. - Ponieważ zaufanie to podssstawa. Macie wybór, możecie iść ze mną, wtedy ja pomogę wam odzyssskać władzę w górach, a nassstępnie podbijemy wspólnie cały kontynent Tirsha! Lub zostać tu i zginąć... A co do drugiego pytania... To ja nie jestem człowiekiem.
-Jak to nie jesztesz człowiekiem, przeczesz wyglądasz jak człowiek!
-Ale, to nie znaczy, że nim jestem...
-Udowodnyj! - Krzyczał tłum.
-Proszę bardzo - Wyciągnął z pod płaszcza mały, stalowy sztylet. - Czy jeśli byłbym człowiekiem zrobiłbym tak? - Przyłożył go do lewej dłoni i szybkim ruchem, odciął ją, jękając przy tym. Trysnęła zielona krew. Martwa kończyna opadła bezwładnie na kamienny podest.
Po chwili martwy kikut, zaczął nabierać swojego poprzedniego kształtu i juz po minucie dłoń była jak nowa.
Rozległy się głosy zdumienia.
-Jam jessst Morthisss - Dusza Białego Umysssłu. - Zapadła cisza. Słychać było tylko ciężkie oddechy trzech, od pół wieku, żyjących ze sobą ras - orków, trolli i kamiennych golemów.
-W jaki szposób chczesz nam pomócz? I co chczesz w rzamian, bo jak sządzę nie pomagasz nam beszcelowo, muszisz miecz w tym jakisz interesz. - Przerwał ciszę jeden z trolli.
-Taak. Chcę tylko byście przekazali mi kilka interessujących mnie zwojów z waszej - odchrząknął - "biblioteki". W zamian, ja udoskonalę wasss, oraz ujawnię plan, w jakiej kolejności podbijać pojedyńcze miasssta, by wasze wojsko rosssło w siłę i przyciągało najemników, mogących wasss wesssprzeć w walkach mających na celu podbicie tego kontynentu. Nauczycie się ode mnie również, cennej sztuki dyplomacji, która to pomoże wam, niekiedy, bez poniesienia żadnych ofiar, przejęcie poszczególnych miassst, pańssstw. Zgadzacie się na te warunki? - Blisko pół tysiąca słuchaczy, ryknęło na raz z aprobatą.
-Dobrze, macie tutaj jakiegoś przywódce, kogoś kto mógłby wasss reprezentować?
-Ja - Spośród zgromadzenia, wystąpił bardzo dobrze zbudowany troll, który mógłby jednym uściskiem dłoni zgnieść ludzką głowę na miazgę. Na szyi miał srebrny, błyszczący się łańcuch, który był znakiem, że to bardzo ważna i poważana w społeczeństwie osobistość. W ręce trzymał drewnianą maczugę. - Nazywam się Trhas Anatroutidartus, jestem przywódcą tych wszystkich ras, które tu widzisz. Co śmierć wodza wybierają nowego, najbardziej wykształconego i najsilniejszego. Tym razem padło na mnie. Panie - skłonił się lekko - Jesteśmy gotowi służyć ci, lecz teraz bądź łaskaw i chodź za mną. Omówimy dokładniej twe plany. Pozwolisz, że pójdzie z nami jeszcze jeden z przedstawicieli rasy orków i kamiennych golemów?
-Aha - Przytaknął Morthis. Ruszyli w głąb jaskini znajdującej się niedaleko. Tłum rozstępował się, w ich oczach widać było nadzieję na poprawę życia.

***
-Wstawaj, wstawaj! - chłopak potrząsał swoim towarzyszem.
-Co, co jest? - Ten zerwał się na równe nogi, odruchowo szukając miecza.
-Przysnąłeś i chyba miałeś jakiś koszmar. To słońce chyba ci przygrzało za mocno. Krzyczałeś, rzucałeś się... Jesteś cały rozpalony i zalany potem.
-To był jeden z najrealniejszych snów w moim życiu, powiedziałbym nawet, że miałem wizje, tylko teraz wszystko widzę jak przez mgłę. Nie mogę sobie przypomnieć, co dokładnie widziałem. Wszystkie wspomnienia opuszczają mnie, wymazują się z mojej pamięci. Przypominam sobie jednak, że nie... nie byłem człowiekiem.
-Pamiętasz coś jeszcze?
-Nie.
- Dobra, może w międzyczasie sobie coś przypomnisz. Za niedługo świt, przespałeś prawie cały dzień. Czy aby na pewno chcesz jechać w dalszą drogę? Martwię się o ciebie.
-Nie, tak... Eee nie, znaczy nie martw się o mnie, pakuj się ruszamy.
-Już wszystko spakowałem, nie mogłem zasnąć, przy twoim wołaniu przez sen.
-Oh, świetnie, w takim razie ruszamy. - Odpowiedział lekko zmieszany elf
Jechali w milczeniu. Zekan czuł na sobie zatroskane spojrzenie chłopaka.
Do podgórza dotarli po dwóch dniach. Wierzchołki gór pokryte były białym, błyszczącym się śniegiem i sięgały chmur. Gdzie nie gdzie na stromych zboczach rosły drzewa iglaste, w większej były części już uschnięte, część z nich była nadpalona, jak gdyby uderzył w nie piorun. Dróżka, która prowadziła pomiędzy masyw górski, również nie nastrajała optymizmem. Była kamienista, nierówna, tu i tam leżały wielkie głazy, które osunęły się ze szczytów w czasie lawin i uniemożliwiały łatwy przejazd.
He`zac zmarszczył czoło i popatrzył na swojego towarzysza.
-Eheh - zaśmiał się sztucznie. -Będzie nas czekać trudna przeprawa.
-Racja, lecz przemyślałem wszystko i nie będziemy musieli przejeżdżać przez Kanion Śmierci. Przypomniałem sobie inną równie dobrą drogę. Musimy jednak przebyć te góry jak najszybciej, bo jeśli złapie nas silna burza z ulewnymi opadami deszczu, albo trzęsienia ziemi, co w tych rejonach zdarza się często to...
-To co? - Zapytał zaniepokojonym tonem chłopak.
-To popłyniemy wraz z prądem, lub zostaniemy przygnieceni przez osuwające się lawiny kamieni i błota. - Dokończył poważnie Zekan.
-Oj tam, może czasem się to zdarza, ale widzisz, jest lato, juz prawie nie pada, a nawet jeśli to deszcz szybko mija. Na pewno aż takiego pecha nie będziemy mieli.
-Żebyś się nie zdziwił.
Ruszyli wprost przed siebie ciągnąc za sobą konie które w górach były bezużyteczne, ponieważ ślizgały się na kamieniach. Po pewnym czasie znaleźli się przy rozwidleniu dróg.
-Idąc tędy - wskazał ręką w lewo - przebrniemy te pasmo gór szybciej, niżeli byśmy szli normalnym szlakiem. - Stwierdził pouczająco doświadczony podróżnik. - Lecz ten odcinek, jest dawno wyschniętym korytem rzecznym. - dodał - Więc istnieje ryzyko, że...
-Nie ma takiej możliwości - wszedł mu w słowo Ha`zac - Wspaniale - rzekł zmieniając temat - ale ile łącznie zajmie nam przejście na drugą stronę?
-Od... Hmm pięciu dni przy dobrych warunkach, do piętnastu przy gorszych. Oczywiście możemy w ogóle nie wyjść stąd żywi. -Zażartował łucznik, młody popatrzył się na niego z ukosa, lecz nic nie odpowiedział.

***

Minęły trzy dni, podróżnicy dalej błąkali się po górach. Zapasy jedzenia niepokojąco szybko znikały z ich toreb podróżnych.
W około nie widzieli żadnej zwierzyny. Niekiedy tylko szczątki królika czy sarny.
-Hmm, niepokoją mnie szkielety tych zwierząt. Coś dużego musiało na nie polować. Widzisz - wskazał palcem - Skręcony kark. Żadne zwierze nie skręca karku swoim ofiarom. Coś co zabiło to zwierzę jest nie daleko. O widzisz? Krew. Ma nie więcej niż pięć dni... A ty co tam robisz? - zapytał łowca przygód, oglądając się za siebie i widząc swojego kompana, który kuca przy ziemi badając "coś".
-Co to jest?- spytał - Jeśli to jest tym o czym myśle, to, to jest przynajmniej trzy razy większe od ludzkiej.
-Masz racje - przytaknął elf podchodząc do towarzysza i kładąc mu dłoń na ramieniu - To jest odcisk stopy. Stopy kamiennego golema. -
Teraz widział dokładnie, wokoło było pełno podobnych tropów.
-Jaki ja byłem głupi! Jak ja mogłem tego wcześniej nie zauważyć - robił sobie wyrzuty - Tak dużo jest tu tych śladów, że zlewały się w moich oczach, i niczego nie dostrzegłem!
-Popatrz- krzyczał - tutaj i tutaj - biegał od jednego miejsca do drugiego - Wszystkie niedobitki po wojnie zebrały się w jedno i teraz... Idą na północ. Są tu trolle, orcki i jak wcześniej wspomniałem - kamienne golemy! Trzeba ostrzec Sarvil! To miasto jest u samego wylotu gór, nic nie wiedzą o nadciągającym w ich stronę ataku. - Teraz sobie przypominam! To właśnie widziałem w moim śnie! To ja zjednoczyłem te... te podrasy! One planują zemstę - Ręce mu się trzęsły, w jego oczach widać było strach.
-Opanuj się, usiądź - Chłopak próbował uspokoić swojego przyjaciela - W takim stanie nic nie zdziałasz!
-Racja- Opamiętał się elf - usiadł na ziemi i ciężko oddychał
-No teraz lepiej - pochwalił go towarzysz - teraz zastanówmy się co możemy zrobić
-Jechać za nimi! Wyprzedzić ich! Dotrzeć szybciej do Sarvil! - Wstał podbiegł do konia - Wskakuj, zdaje się, że tutaj jest równiejsza droga, jedziemy! Znam skrót!
-Dobra, czekaj na mnie. - rzekł z westchnieniem młody podróżnik. - Pogalopowali przed siebie, tak szybko że za sobą pozostawili kłęby kurzu, które wzbijały się w powietrze i wirowały dopóki nie opadły.
-Teraz w lewo! - W prawo - wydawał komendy elf.
Jechali od świtu do zmierzchu, robiąc czasem krótkie piętnastominutowe przerwy, by konie odpoczęły.
Szybko nastała noc - postanowili przespać się kilka godzin, tylko po to, by nabrać sił potrzebnych do dalszej pogoni. I próby wyprzedzenia oddziału groźnych, zjednoczonych ras. Nawet nie zapalili ogniska, zjedli skromny, zimny posiłek.
Gdy już świtało ruszyli dalej. Tropy były coraz świeższe. Oznaczało to, że zbliżali się, jednak...
-Dajmy koniom wypocząć, bo niedługo padną z wycieńczenia. - Krzyczał młody He`zac, lecz umilkł pod spojrzeniem zdeterminowanych, zielonych oczu łowcy.
-Za godzinę- rzucił tamten i przyśpieszył.
Godzinę później zatrzymali się na wzniesieniu i postanowili odpocząć. Elf rozglądał się wokoło.
-HA! - Spójrz widzisz tamte poruszające się kropki? - wskazał rękom w stronę doliny.
-Taak - odpowiedział niepewnym głosem chłopak
-To właśnie ci, których gonimy, są nie dalej jak pięć kilometrów stąd, przy ich tempie dotrą do miasta w ciągu trzech-czterech dni. Tam za tą górą znajduje się nasz, oraz ich punkt docelowy -wskazał ręką - Ale teraz schyl się nie mogą nas zauważyć, ponieważ mogą zastawić na nas pułapki.
-Robi się coraz bardziej niebezpiecznie - mruknął do siebie przyjaciel i wrócił do swojego wierzchowca podając mu wody. - Ups - dodał po chwili. Zekan odwrócił się do niego marszcząc brwi, które ściągnęły się podejrzliwie nad zmęczonymi powiekami.
-Co się stało? - Zapytał
-Stan naszych zapasów jest niepokojący, zostało na jakieś dwa dni, przy oszczędnym gospodarowaniu.
-Achh tym się będziemy martwili za dwa dni - Próbował pocieszyć chłopca.
-Miło.
-Wiem, wiem, odpoczywamy już ze dwie godziny - dodał - za duża zwłoka, ruszamy, tylko że tym razem tędy. - Wskazał na usypaną żwirem ścieżkę prowadzącą w północno-wschodnim kierunku. - To jest właśnie ten skrót o którym ci wspominałem - uśmiechnął się. - Będziemy jechać gęsiego, bo jak widzisz... Jest tu dość mało miejsca. - To była prawda, z dwóch stron były wysokie na kilkanaście metrów, masywne, skalne ściany, przypominające mury obronne, być może sama natura chciała pokazać jakie posiada umiejętności w budownictwie. Kto wie.
Po południu dróżka zaczęła ostro skręcać w przeciwnym kierunku.
-Czy aby na pewno dobrze jedziemy?
-Taak jechałem juz tędy przed kilkoma laty tylko wtedy to ja byłem poszukiw... - zmieszał się - nie ważne
-Nie no, podróżujemy razem, musimy co nieco o sobie wiedzieć.
-Po co? - spytał chłodnym głosem elf.
-No... - pomyślał chłopak i zaatakował inaczej - nie ufasz mi?
-Tu nie chodzi o zaufanie, chociaż racja mógłbym mieć powody by ci nie ufać?
-Jakie? - spytał zdumiony He`zac.
-O nie o już twoja sprawa. - odwarknął lekko urażony Zekan.
-Oh, czyli ty mi nie ufasz, mimo to ja mam ufać tobie?
-Kto powiedział, że masz mi ufać? - rzekł poirytowany łucznik - Możesz zawrócić jeśli chcesz. - Uśmiechnął się drwiąco
-Co ? Chyba kpisz, wywiozłeś mnie gdzieś na pustkowie, gonimy jakieś potwory, które NIBY -podkreślił- mają zaatakować jakieś miasto, obiecałeś, że będziesz mnie pilnować!
-Hah, masz już szesnaście lat sam potrafisz o siebie zadbać.
-Taaak, lecz nie tu, nie bez jedzenia, picia i schronieniaaaa!! - wrzasnął chłopak!
-Ucisz się!
-Bo? AAAAAAAAAA AAAA JESTEM GŁOŚNO!!! AAA- Krzyczał He`zac
-Tego juz za wiele - Odpowiedział Zekan, zeskakując z konia, chwycił łuk, napiął cięciwę i wycelował w towarzysza.
-Eee co ty robisz? - Zapytał ze strachem w głosie młody. - Chyba nie masz zamiaru mnie ... Mnie zabić? - Ostatnie słowa ledwo przeszły mu przez gardło.
-Nie dajesz mi wyjścia.
-Niee ja nie chce umie... -Nie dokończył, ponieważ za sobą usłyszał donośny huk, który odbijał się echem od skalnych ścian. - Mówiłeś, że aż w takim stopniu nie znasz się na magii!
-Bo... to nie ja! W NOGI! TO LAWINA! Wywołałeś lawinę swoim krzykiem!. Uciekaj! Zaczęli uciekać. He`zac zeskoczył z wierzchowca, szukając schronienia. Zekan robił to samo. To była walka o przetrwanie, lawina zbliżała się w zastraszającym tempie. Wielkie, potężne głazy przy spadaniu, pociągały za sobą, wydawałoby się nie do ruszenia, inne skały oraz drzewa. W ich umysłach błądziła jedna zdesperowana myśl. Uciec, przetrwać, znaleźć schronienie. Zapomnieli całkowicie o kłótni. Chłopak cofnął się i zobaczył niewielką jaskinie w skale, był to jedyny ratunek. Wszystko działo się szybko, chociaż dla nich czas się zatrzymał. He`zac wbiegł do jamy, wtedy ujrzał przyjaciela, który zagubiony rozglądał się w około ze strachem w oczach. On już wiedział, że dla niego nie ma ratunku.
-TUTAJ! - Młody próbował przekrzyczeć nadciągającą nawałnicę. Niestety nie udało się. Pierwszy głaz z ogromną prędkością, zleciał i rozbił się o ścianę szczeliny w której podróżowali. Następny i następny. Chłopak zatkał uszy, wtem jeden z głazów spadł prosto na jednego z ich spłoszonych koni. Odcinając i rozgniatając mu głowę. Sam tułów padł bezwładnie na ziemię i został przygnieciony przez resztę kamieni. Odłamek skały spadł na wejście do jaskini uniemożliwiając wyjście. Zapadła ciemność...

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.hondaklub.pun.pl www.karchow.pun.pl www.grycentrum.pun.pl www.xbox360x.pun.pl www.scooteropole.pun.pl