Fiolka Mistrza

Opis forum

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

#1 2008-01-26 18:26:55

Aces

Administrator

Zarejestrowany: 2008-01-26
Posty: 14
Punktów :   

Fiolka Mistrza - Rozdział II

-Teraz będziesz musiał się odzwyczaić od wygód, które miałeś w domu. A tak a propos, gdzie w tym mieście można kupić konie?
-Chodź, zaprowadzę cię. - odparł chłopak, po chwili byli na miejscu. - Jesteśmy.
-Dobra, więc ja teraz zakupie dla nas te konie, a ty masz tu jedną złotą monetę i kup jakiś prowiant, oraz wodę na kilka dni podróży, a następnie wróć tutaj. - He`rac wziął pieniądze i pobiegł w stronę centrum miasta.
Zekan zaś podszedł do stajni i już chciał wołać właściciela tego obiektu, gdy usłyszał rozmowę dwóch ludzi, będących w środku.
-Masz czas do jutra, jeśli nie dostaniemy tej forsy, nasz szef nie będzie zadowolony...- Był to gruby, pewny siebie, męski głos.
-Mówiłem wam, na razie nie mam tych pieniędzy... Proszę! Wróćcie za kilka dni, na pewno je zdobędę! - Osobie mówiącej wyraźnie brakowało tej pewności siebie.
-Jak już mówiłem, masz czas wyłącznie do jutra. Żegnaj.- drzwi się otworzyły i mężczyzna zobaczył elfa
-A ty co tu robisz?!
-Nic, ee chciałem tylko, kupić konie.
-Podsłuchiwałeś! Mów co słyszałeś, albo zaraz zginiesz - Ów osobnik średniej postury, wyciągnął zza pasa nóż.
-Nic nie słyszałem! - Zekan cofnął się o kilka kroków, sięgając po łuk, który miał na plecach. W tej właśnie chwili napastnik, zamachnął się sztyletem i przeciął nim lewe ramię elfa, z którego pociekła, szkarłatna krew. Łucznik, jako że był szybszy, odbiegł od napastnika, na odległość kilku metrów, szybkim ruchem wyjął strzałę z kołczanu, napiął cięciwę i wystrzelił. Trafił nożownika w szyję, oczy rozwarły mu się szeroko, chciał coś powiedzieć, lecz tylko poruszał ustami, nie wydając żadnego dźwięku. Wreszcie padł na twarz i znieruchomiał.
-Co, co ty... Coś ty zrobił?! - wykrzyknął blady jak ściana właściciel stajni. Podbiegł do sztywnego ciała, przyłożył palce do tętnicy szyjnej, badając puls. - On nie żyje! Wiesz, co teraz będzie ze mną?! Również zginę! Moja rodzina zginie, wszyscy...
-Proszę się uspokoić i tak nie krzyczeć! - warknął Zekan - Schowajmy go, później go pan pochowa, a teraz proszę mi powiedzieć, czemu macie zginąć. Może będę mógł coś na to poradzić.
-Ty mi nie pomożesz!- mężczyzna krzyczał coraz głośniej.
-Niech się pan uspokoi - rzekł elf
-LUDZIE! MORDERCA! - wrzeszczał, w oknach zaczęły pojawiać się zaciekawione twarze.
-Opanuj się człowieku! - mówił Zekan lecz nie było rady. Zaczęli schodzić się ludzie. Byli jeszcze daleko, wtedy łowca przygód postanowił to zakończyć. Podskoczył do zmarłego, chwycił nóż i wycelował w stronę gospodarza. Ten zamilkł.
-Teraz słuchaj, biorę konia, a ty mnie tu nie widziałeś, rozumiesz?
-T-t-tak...
-I jeśli ktoś pojedzie za mną w pogoń, również zginie, rozumiesz?!
-Tak.
-To teraz miłych snów - powiedział elf i z całej siły łokciem uderzył go w głowę. Ten padł omdlały na ziemię.
Zekan wbiegł szybko do stajni, rozwiązał pierwszego konia z brzegu, wskoczył na niego i pogalopował przed siebie roztrącając ludzi, którzy zdążyli już się zbiec. Po drodze zauważył He`raca, zwolnił, chwycił go za rękę i wciągnął na wierzchowca.
-Nie zadawaj teraz żadnych pytań, odpowiem, jak wyjedziemy z miasta! - powiedział z naciskiem elf.
Godzinę póżniej, byli juz kilka kilometrów za wioską, więc zatrzymali się na krótki postój.
-Czemu masz tylko jednego konia? Miałeś przecież kupić dwa...
-Wyniknęły pewne problemy...
-Jakie?
-Mniejsza z wyjaśnieniami...
-Jakie wyniknęły problemy?
-Oh! Musiałem uciszyć pewnego faceta.- odpowiedział obojętnie łucznik.
Rozdarł rękaw swojej koszuli i zawiązał ranę na ramieniu.
-A to co?
-Więc... Pewien facet groził drugiemu, później nakrył mnie, że słyszałem ich rozmowę, ja się wypierałem to mnie zaatakował, ja nie chcąc być dłużnym, postrzeliłem go... Świadek tego zdarzenia zaczął się wydzierać, nie chciał się uciszyć po dobroci to... dostał z łokcia w głowę i teraz tam leży nieprzytomny...
-Ale tamten, którego postrzeliłeś... mam nadzieje, że żyje?
-Eee raczej... nie...
-Niech to licho! Jeśli zabiłeś jednego z bandy "Mocarnych" to może być juz po nas. Oni nawiedzają wszystkich i każą płacić im haracze, jeśli ktoś nie ureguluje "należności", ginie... Policja jest bez radna, bo żaden z zastraszonych nie chce składać zeznań... Musimy odjechać jak najdalej.
-Wiem, jeszcze pięć minut i jedziemy. Kupiłeś prowiant i wodę?
-Tak, mam tutaj - ściągnął z pleców worek i pokazał elfowi
-Dobrze... A co to? Przedtem tego nie miałeś - wskazał na miecz przypasaniu do boku He`raca
-Mam go odkąd wyszliśmy z mojego domu, dostałem od ojca. Mówił, że mi się na pewno przyda i wspominał coś o tym, że ten oręż jest magiczny...
-Pokaż mi to, zobaczę czy naprawdę ma w sobie jakąś moc. - Gdy dostał miecz, położył go na trawie, wyciągnął rękę i wypowiedział prastare słowa, Adewui ghar desto`rov mans tut! Broń zajaśniała żółtym światłem, po czym powróciła do swojego poprzedniego stanu.
-Dziwne... Rzadko się widzi taki rodzaj magii... Poznaję, że ten oręż został wykuty przez krasnoludów, a o dziwo Orki, a dokładniej ich magowie, dodali mu jakieś właściwości...
-Dobrze wiedzieć, ale teraz lepiej jakbyśmy juz ruszali.
-Aa tak, tak, jedziemy.
Wskoczyli na konia i pogalopowali przed siebie. Jechali przez pola i łąki, przed sobą widzieli góry Kardowskie, rosnące z każdym kilometrem. Monotonia jazdy sprawiła, że nie zauważyli, jak słońce chyli się już, ku zachodowi, a pokryte trawą rozłożyste tereny, na których gdzieniegdzie rosły pojedyńcze drzewa, tworzyły tajemniczy efekt prawdziwego, nieprzeniknionego mroku.
-Coś się szykuje...
-Co takiego?
-Nie wiem... -mówiąc to, na niebie, pojawił się drugi księżyc, księżyc przeszłości, obok niego lśnił juz na granatowym niebie, księżyc teraźniejszości, lecz ostatniego nie było widać - był w nowiu.
-Musimy rozbić obóz, pozbieraj chrustu, następnie rozpalę ognisko i coś zjemy. - mówiąc chwycił dwa leżące na ziemi kamienie i widząc, że He`zac stoi w miejscu, dodał - No dalej, idź, idź...
-Ale w okolicy nie ma prawie żadnych drzew...
-Wystarczy, że przyniesiesz choćby jedną gałąź, a będzie palić się przez całą noc
-Ale jak...? - zapytał niepewnie chłopak
-Nie pytaj - idź.
Kilka minut później, młody podróżnik wrócił, z jednym kawałkiem drewna - starczy? -
-Tak, daj mi ją. - Kiedy Zekan dostał gałąź, wypowiedział słowa "Barn de`ra javu", a ta zapłonęła żywym ogniem.
-Nauczysz mnie tego?
-Czego?
-Magii... Chciałbym...
-Chciałbym, chciałbym - przedrzeźniał chłopaka - chcieć może każdy. Istnieją trzy pytania : masz dość sił, wystarczającą motywację oraz zadatki na bycie magiem?
-Chyba tak... Albo przynajmniej chciałbym...- odrzekł z irytacją He`zac
-Więc jutro to sprawdzimy, teraz nie mam dość sił, żeby pokazywać magiczne sztuczki... Sam nie umiem zbyt wiele, bo nie skończyłem szkoły...
-Ale... mógłbyś chociaż opowiedzieć mi o magii? Takie, nauki teoretyczne?
-Nie dziś - wyciągnął z torby prowiant i podzielił się nim ze swoim towarzyszem. - Jutro, a teraz jedz, byś miał dość sił... Ostrzegam cię, to trudne... bardzo trudne...
Nikt już nic nie mówił, jedli, wpatrując się w płonącą gałąź o czerwono-fioletowym zabarwieniu. W oddali słychać było wycie wilków.
Zaczęło się chmurzyć, blask księżyców przygasał, gdy obłoki przysłaniały go. W końcu całe niebo było zasnute chmurami.
-Będzie padać, nie ma się gdzie schronić, ogień zgaśnie... - zauważył chłopiec
-Przyzwyczaisz się z czasem - odparł elf z ironicznym uśmiechem - A ogień nie zgaśnie, bo jak już mówiłem jest magiczny, stworzyła go magia i tylko ona może go zgasić. No... nie tylko, na przykład jeśli jakiś czarownik stworzy jakąś rzecz, a potem zginie, to jego wytwór przepada razem z nim. Chociaż da się temu zapobiec, wystarczy by inny, równie potężny mag wymówił pewne słowa zaklęcia i czar tamtego staje się długowieczny. Trochę to poplątane, wiem - dodał widząc zmarszczone czoło towarzysza. - A teraz pora spać, idź pierwszy, ja stanę na warcie, za około trzy godziny obudzę cię i wtedy ty będziesz nas pilnować, jak coś będzie się działo zbudzisz mnie, rozumiesz?
-Tak

***

Tymczasem w oddalonym o jakieś trzydzieści kilometrów, Kanionie Śmierci, w jednoosobowej chacie, nie przeczuwając niczego, spokojnie spał sobie mężczyzna mający około trzydziestu lat, lecz mimo tego młodego wieku był juz siwy. Wszystko co miał, zdobył sam, nikt mu nie pomagał, własnoręcznie wybudował swój dom, zdobywał pożywienie, rąbał drzewo na opał. Jego życie to ciągła walka o przetrwanie. W okolicy jego miejsca zamieszkania nie było ani jednej, żywej duszy. Żył w kompletnym odizolowaniu od cywilizacji. Nie rozmawiał z nikim, wydawałoby się, że od wieków.
Jednak ta noc była inna od wszystkich. Miała odmienić jego dotychczasowe życie. Na niebie zajaśniał ostatni księżyc - księży teraźniejszości. Taki układ zawsze zwiastował niezadowolenie, a nawet złość bogów. Ostatnio na kontynencie Tirsha, taki znak pojawił się przed dwoma wiekami i to właśnie wtedy świat poczuł skutki swojej pychy oraz nie kończącej się ambicji, poprzez zesłanie przez bogów różnych chorób i plag, które zdziesiątkowały ludzkość.
Z nienacka zerwał się wiatr, który przerodził się w huragan. Chata, której konstrukcja posiadała dużo poważnych wad, już miała zostać wyrwana w powietrze, kiedy, nagle zrobiło się cicho. Wichura ustała. Lunął deszcz. Minutę później, temperatura spadła tak bardzo, że każdy oddech zamieniał się w parę. Chłop, który juz nie spał, podszedł do okna, zerkając przez nie. Wszystko wyglądało zwyczajnie.
Wtem zza skały wyłoniła się ciemna postać, wokół niej rozświetlała się biała poświata. Na sam jej widok robiło się zimno. Szybko szła w jego stronę... Szła, lecz nie poruszała nogami - szybowała w powietrzu.
Zbliżała się, była coraz bliżej... Już odległość między nimi wynosiła jakieś dwa metry, wysunęła w jego stronę rękę. Przezroczystą, zakrwawioną kościstą rękę... I wtedy... Znikła, rozpłynęła się, tak po prostu jakby jej tu nigdy nie było.
Mężczyzna pomyślał, że śni, lecz to nie był sen, to się działo na jawie. Odwrócił się, chcąc wrócić do swojego łóżka i znów spróbować zasnąć, wówczas zauważył twarz, jakiej jeszcze żaden śmiartelnik nie widział, białe oblicze o zapadniętych oczach, z których ziało nicością, cała pokryta była zmarszczkami, na czole brakowało kawałka skóry, przez co widać było mózg. Reszta ciała przyodziana była również w szarą, no... może kiedyś białą, poszarpaną i brudną szatę. Kiedy otworzyła usta, zamiast języka znajdowało się tam kilkanaście, tłustych, oślizłych robali. Kilka z nich zobaczwszy, że mają szansę ucieczki, wyskoczyło i spadło na podłogę.
Chłop stał jak zamurowany, nie mógł się ruszyć, nawet jeśli chciałby uciec, nie zdołałby. Wtenczas zjawa po prostu, ruszyła przed siebie i zanurzyła się w jego ciele. Ten wrzasnął, złapał się za głowę jakby z czymś walczył. Po chwili uspokoił się, jednak oparł się o ścianę i ciężko oddychał próbując złapać tchu. Mrugnął po raz ostatni swoimi oczyma i wtedy te zmieniły się w ślepia, jakie posiadała zjawa. Zaczął się śmiać. Śmiech ten słychać było w odległości kilkuset metrów, uśpione zwierzęta zbudziły się raptownie i uciekały przed siebie byleby nie słyszeć tego... śmiechu.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.karchow.pun.pl www.scooteropole.pun.pl www.sghdelphi.pun.pl www.xbox360x.pun.pl www.hondaklub.pun.pl