Fiolka Mistrza

Opis forum


#1 2008-01-26 18:40:59

Aces

Administrator

Zarejestrowany: 2008-01-26
Posty: 14
Punktów :   

Fiolka Mistrza - Rozdział VIII

Jadąc przed siebie nawet się nie spostrzegli, że na horyzoncie pojawiło się już słońce. Jego ciepłe, jasne promienie padały na ich twarze, uświadamiając ich, że nastał już nowy dzień.
Na niebie nie było ani jednej chmurki, sklepienie przykuwało uwagę swoim błękitem, przypominającym spokojne morze.
Rosa na trawie iskrzyła się tysiącami barw. Powietrze było rześkie i chłodne, idealne do jazdy konnej.
W około latały kolorowe motyle, nadając światu barw.
Pakuzo oplótł rękoma szyję swojego wierzchowca i zasnął.
Po jego lewej stronie jechał He`zac, który rozglądał się dookoła siebie, podziwiając widoki. Z drugiej strony na swoim czarnym wierzchowcu jechała Uera, mimo zamkniętych powiek nie spała.
Żwirowa dróżka, którą podążali, znikała czasami, by potem pojawić się znowu.
Jedyną rzeczą, która nie pasowała do reszty, były tysiące śladów stóp, kierujących się również w kierunku zachodnim.
Godzinę później wszyscy troje zatrzymali się pod samotnym drzewem, znajdującym się przy drodze. Przywiązali do niego konie, po czym rodzeństwo usiadło koło siebie opierając się o gruby, omszony pień, He`zac zaś grzebał w bagarzach, szukając czegoś do jedzenia. W końcu wyciągnął bochenek chleba i parę suszonych owoców i rozdał każdemu równą część. Sam chwycił jeszcze za bukłak z wodą i spoczął koło nich.
Jedli, patrząc na zalane słońcem rozległe tereny.
- Idę spać, obudźcie mnie za jakąś godzinę, może dwie, wtedy ruszymy dalej... - rzekł sennym głosem He`zac
- Ja również idę spać... - stwierdziła Uera spoglądając z ukosa na swego brata, który zajęty był motylem, znajdującym się w jego ręce.
Wpatrywała się tak w niego jeszcze chwilę, po czym zamknęła oczy i zasnęła.
Pakuzo wypuścił owada na wolność. Spoglądnął na śpiących, uśmiechając się.
- Śmiesznie wyglądają - zachichotał.
Podszedł do swojego konia, sięgając po mapę, znajdującą się w przywiązanym do siodła worku.
Wyciągnął ją, następnie wrócił na miejsce. Rozwinął mapę i położył się na brzuchu. Odszukał miejsce gdzie mniej więcej teraz się znajdują, zerknął również na najbliższe miasto Sancardo, znajdujące się nie dalej niż dziesięć kilometrów od nich.                                                                                                                                         
- Pewnie teraz te potwory zamierzają zaatakować to miasto... - Mruknął do siebie. - Oo tu jest jakaś wielka góra, około piętnaście kilometrów stąd... Ciekawe... Co tu pisze...? - Pakuzo zmrużył oczy starając się przeczytać małe, koślawe literki, układające się w dwa wyrazy.
- Cora Rotlenow? Nie, nie, nie... Pierwszy wyraz to "góra", a drugi?
Prodemów? Niee, taaaak! Góra Problemów! Ha, rozszyfrowałem! - Zawołał dumny z siebie chłopak.
- Ciszej... - Syknął He`zac przez sen.
- Ajajaj... Czemu nazwali ją Górą Problemów? Dobra, nie ważne, pożyjemy, zobaczymy. Z drugiej strony , jak ta Dusza chce przeprawić swoją kilkutysięczną armię na drugą stronę...
Ciekawe ile na naszym kontynencie jest miast... Jeden, dwa, trzy, cztery... - Pakuzo zaczął liczyć wszystkie, znajdujące się na mapie miejscowości.
- ... Dwadzieścia, dwadzieścia jeden. Mało. - dodał zawiedzonym głosem - Myślałem, że jest przynajmniej dwa razy więcej. Dobra... idę rozprostować kości. Jeśli znów będziemy jechać kilka godzin, bez postoju to trzeba się do tego przygotować.
Wstał, odłożył mapę na swoje miejsce, czyli do worka, wyciągając przy tym soczyste, lekko obite jabłko.
- Chyba nie będą źli... Głodny jestem - mruknął beztrosko.
Odgryzł kawałek.
- Jakie słodkie i soczyste... Wyśmienite! Dobra, idę się przejść.
Podrzucił jabłko i ruszył przed siebie. Krążył w okolicy.
Słońce za ten czas zawędrowało wysoko na nieboskłonie. Pojawiło się także kilka obłoków, snujących się leniwie.
Po niespełna dwóch godzinach wrócił do swoich towarzyszy, budząc ich wołaniem, że czas minął i pora ruszać dalej. Chwilę później byli już w dalszej drodze.

***

- Trhasie, podejdź tu. - Rozkazała Dusza
- Jestem panie, w jakim celu mnie wzywasz? - Zapytał z szacunkiem, potężnie zbudowany troll.
- Muszę się ciebie coś poradzić.
- Tak? - Zapytał lekko zdziwniony, niedawno mianowany, generał.
- Obliczyłem, że atakowanie pojedyńczo wszyssstkich miassst zajmie nam sssporo czasssu. Co sssądzisz o pomyśle rozdzielenia się na kilka mniejszych, lecz na tyle dużych, oddziałów, które mogłyby obalić sssamodzielnie pojedyńcze miasssta? Zaoszczędzilibyśmy wtedy wiele, jakże cennego czasssu?
- Sądzę panie, że to dobra myśl, jednak dopiero, gdy nasza armia przynajmniej się podwoi , ponieważ na razie mamy około dwóch tysięcy wojowników.
- Rozumiem... Jeszcze jedno. Znasz może jakiś szlak prowadzący przez Górę Problemów? Tak, żeby przejść przez nią bez... problemów? - Zapytała drwiąco Dusza.
- Chodzi panu, nią? - Wskazał grubym, pomarszczonym palcem, na potężne pasmo górskie, ciągnące się od strony północnej do południowej.
- Tak.
- Niestety nie znam. Wiem jednak, że niedługo dotrzemy do miasta Sancardo.
- Tak, tak wiem... Będziemy musieli przez nie przejść, ha! Innej drogi nie ma. Położone jest ono przecież nad rzeką, a wątpię, by wszyssscy tutaj umieli... pływać - dodał z wyraźną kpiną. - To wszyssstko możesz odejść.
- Tak jest!
- Aa, i zbieraj ludzi, zaraz idziemy dalej!- krzyknął za trollem, widząc, że ten podnosi rękę w geście zrozumienia odwrócił się i podążył w stronę granatowego, błyszczącego się namiotu, wykonanego z aksamitu.
Przed wejściem stało dwóch ludzi, uzbrojonych w długie ostre dzidy.
Na jego widok skłonili się, i odsunęli kotarę, wpuszczając Duszę do środka. Panowała tu ciemność, na drewnianym stoliku, nad różnymi zwojami papieru i rozłożoną mapą, paliła się jedna świeca, rzucając nikłe światło na wszystko dookoła.
Na półkach porozstawianych po kątach znajdowały rożne księgi, oprawione w skórę, czasem w inny materiał.
Przy bocznej ścianie namiotu stały dwa, drewniane kufry zamknięte na stalową kłódkę, która to o dziwo nie posiadała wejścia na kluczyk.
Dusza  rozglądnęła się dookoła, po czym ruszyła w kierunku stolika. Po drodze podniosła krzesło leżące na ziemi, najprawdopodobniej przewrócone przez nią samą, w geście bezsilnej złości.
Jednak co mogło wytrącić ją z równowagi?
Usiadła, otwierając księgę w miejscu, gdzie ostatnio skończyła czytać.
W jej oczach odbijały się czarne litery, układające się w wyrazy.
Co chwile słychać było szelest obracanych kartek.
Nikt nie odważył się jej przerwać, bo mogłoby to oznaczać dla tego kogoś, szybką śmierć.
- Nie ma, czemu nigdzie tego nie ma!- Ryknęła, zamykając szybkim ruchem ostatnią stronę.
-Przecież ktoś musi o tym wiedzieć! Gdzieś to musi być napisane! - Położyła rękę na okładce. Coś zaczęło syczeć. Spod bladej dłoni zaczął wydobywać się obłok siwego dymu o zapachu spalenizny. Po chwili kiedy już ją zdjęła, w miejscu gdzie owa dłoń się znajdowała pozostał nadpalony, wklęsły na centymetr ślad. Morthis wstał, z wściekłości krew się w nim gotowała. Szukał już wszędzie, jednak nie znalazł nawet najmniejszej wzmianki o interesującej go informacji.
- Ussspokój się! - syknął sam do siebie.
-Teraz musisz przemyśleć, jak szybko przejść przez tą górę, tracąc przy tym minimalną ilość wojssska...
Gdybym wybrał szlak kupców...- Wyciągnął mapę na wierzch.-
Wtedy musielibyśmy iść prawie gęsiego, co za bardzo ssspowolniłoby marsz... Można też przejść podziemiami... Nie, to za bardzo ryzykowne, gdybyśmy natrafili na tych grubych karłów, nie znoszących światła sssłonecznego, pewnie przeprawa zajęłaby około dwóch miesięcy, nie wspomnę o ogromnych ssstratach w armii. Chociaż... Gdyby sssprzyjało nam szczęście?
Nie, nie, nie, wybij sssobie to z głowy! -Dusza nie wiedziała co ma począć. Przyglądała się mapie jak zahipnotyzowana, tak, jakby ta miała krzyknąć "Idź tędy, to najlepsza droga!". Niestety nic takiego się nie wydarzyło. Jednak po pewnym czasie, jej oczy ujrzały krótki, i mniej więcej dwa razy szerszy od kupieckiego, szlak, którego to wcześniej tu nie było?
- Jak to możliwe? - szepnął zaskoczony Morthis. Sięgnął pod stolik po drugą mapę, chcąc porównać, czy na niej również znajduje się owe przejście.
Rozwinął rulonik, oparł się rękami na brzegach, uniemożliwiając ponowne się jego zwinięcie.
Odszukał interesujące go miejsce i ku jego zaskoczeniu, na jego własnych oczach, jakaś niewidzialna ręka narysowała czerwonym atramentem, identyczną linie prowadzącą na drugą stronę Góry Problemów.
-Ciekawe...- Mruknął do siebie. Chwycił za mapę, zwijając ją i wkładając sobie za pas.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia. Gdy znalazł się na zewnątrz, rozglądnął się dookoła siebie.
W zasięgu wzroku widział setki prymitywnie zbudowanych namiotów, w których odpoczywali ludzie.
Reszta ras, nie była tak wybredna i nie potrzebowała tak zwanego "dachu nad głową".
Dusza ruszyła przed siebie, idąc wydeptaną trawą. Minęła właśnie ognisko, nad którym niektórzy podgrzewali sobie jedzenie, kiedy podbiegł do niej niski człowiek, w skórzanej półzbroi.
- Panie - zaczął - wczoraj kazałeś mi, poinformować cię, kiedy będzie odbywać się następny trening.
- Tak Ryrytasie, pamiętam.
- Więc, zacznie się on za niespełna dziesięć minut.
- Nie sssądzisz, że trochę późno mi o tym mówisz? - Zapytał Morthis z ironią.
- Prz... prze... przepra...szam...  Byłem zajęty, zapomniałem... - Wydukał mężczyzna.
- Dobrze, znaj moją dobroć, możesz odejść - Rzekła Dusza.
- Dziękuję! - Człowiek ukłonił się i ruszył w stronę z której nadbiegł z wyraźnym uczuciem ulgi na twarzy.
- Jak to miło, gdy wszyssscy czują do ciebie taki szacunek...- Morthis mruknął do siebie. Udając się w kierunku polany, na której miały odbyć się ćwiczenia.
Choć raz zamierzał obejrzeć na własne oczy, poczynania swoich wojowników, a nie tylko słyszeć od innych, że spisują się bardzo dobrze.
Z oddali słyszał już dźwięk uderzającej o siebie stali oraz krzyki, mające na celu przestraszenie przeciwnika.
Kiedy w końcu znalazł się na miejscu, usiadł w pierwszym rzędzie, na jednym z krzeseł, przyniesionych specjalnie na potrzeby widzów.
Zwrócił uwagę na część osób rozgrzewających się jeszcze na uboczu, biegając w tą i z powrotem, lub machając rękoma, tworząc tradycyjne "młynki".
Grupka ta z każdą chwilą malała, zasilając zespół już przygotowanych do treningu ludzi.
Inne rasy nie mogły trenować z rozkazu Morthisa, który twierdził, że zbyt trudno byłoby je wyszkolić na profesjonalistów. W jego opinii, tylko ludzie byli zdolni do szybkiego zmieniania się, pod względem fizycznym jak i psychicznym.
Według niego, można ich kształtować tak prosto, jak łatwo lepi się z gliny naczynia.
Minutę później wszyscy stanęli w szeregu, potwierdzając swoją obecność, podniesieniem ręki, kiedy zostało wyczytane ich nazwisko. Wysoki mężczyzna, odznaczył na liście, po czym cofnął się do tyłu, odsłaniając leżące w trawie maczugi, miecze i topory oraz tarcze.
Wojownicy podchodzili po kolei biorąc to, w czym się specjalizowali.
Następnie podzielili się na dwie grupy, po piętnaście osób i ustawili naprzeciwko siebie.
Ćwiczenia które właśnie się odbywały, przypominały pewnego rodzaju turniej.
Para walczących wychodziła na środek wyznaczonego im miejsca i rozpoczynała pokaz swoich umiejętności.
Po zakończeniu walki, przegrany odchodził ze spuszczoną głowa, zaś zwycięzca otrzymywał prawo do dalszego udziału w widowisku.
Po pewnym czasie, w walce o pierwsze miejsce, pozostało tylko dwóch uczestników.
Każdy z nich pragnął pokazać Morthisowi, że to on jest tym najlepszym. Zapowiadał się zacięty pojedynek. Wtedy Dusza powstała.
- Sssłuchajcie, mnie uważnie! Gratuluje wam, dotarcia aż tak daleko, wyeliminowaliście wszyssstkich. Na tym placu boju pozossstaliście tylko wy! Więc, dla podniesienia efektywności, ta walka będzie odbywać się na śmierć i życie, czy wam się to podoba czy nie. - przerwał, by podnieść napięcie i wydał komendę:
-Zaczynajcie!
Wojownicy spojrzeli na siebie. Nie dali jednak po sobie poznać, że ogarnął ich strach.
Dziś ktoś straci najcenniejszy skarb, jaki każdy z nas może dostać - życie.
Nie zastanawiając się długo, wyższy człowiek w pełnej, gładkiej zbroi ruszył do ataku unosząc wysoko dwuręczny miecz. Jego przeciwnik w ostatnim momencie odskoczył na bok. Wyprostował się odwracając i... znów popisał się swoim refleksem unikając, być może, śmiercionośnego ciosu. Następny atak został sparowany tarczą. Na pierwszy rzut oka, niższy wojownik nie miał szans na wygranie pojedynku, z potężnie zbudowanym, silnym napastnikiem. Jednak to były tylko pozory.
Kiedy nieprzyjaciel przygotowywał się do następnego ataku, ten wyczekiwał odpowiedniej chwili.
Przeciwnik zaczął biec, w stronę spokojnie stojącego, niepozornego rywala. Ten stał. Gdy jednak znalazł się na tyle blisko, podniósł swoją tarczę, parując cios, po czym wzniósł niewielki miecz w górę i pchnął prosto w szparę pomiędzy zbroją, a hełmem. Trysnęła krew. Wojownik osunął się na kolana. Poruszył delikatnie wargami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Upadł.
Ktoś zaklaskał, w ślad za nim poszli inni.
Morthis ponownie wstał, uśmiechając się szeroko.
- Gratulacje, zwyciężyłeś, zdejmij ssswój hełm, chcę zobaczyć twoją twarz.
Zwycięzca jednak tego nie uczynił.
- Zdejmij go!- widząc jednak, że jego słowa nie przynoszą efektu, Dusza podeszła do wojownika.
Wyciągnęła obie dłonie, i chwyciła za hełm ściągając go.
Jej oczy ujrzały wtedy twarz, inną niż wszystkie wkoło. To była twarz kobiety.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.sghdelphi.pun.pl www.hondaklub.pun.pl www.scooteropole.pun.pl www.xbox360x.pun.pl www.karchow.pun.pl